poniedziałek, 25 lutego 2013

Babskie "Zrób To Sam".


Guziczki, guziki, guziory...


Przerabianie ciuchów, tworzenie biżuterii, odnawianie starych mebli - lubię to i tyle!
Takie DIY od zawsze dawało mi radość.
Zawsze lubiłam coś tworzyć,  robić coś z niczego:)

Tym razem padło na kołnierzyk z guzików.

Potrzebne będą:
1. Guziki
2. Kawałek materiału, na którym będą przyszyte guziki (najlepiej aby był w tym samym kolorze)
Jak akurat użyłam dżins, ponieważ innego nie miałam.
3. Dwa sznureczki, tasiemki, cokolwiek co będzie trzymało kołnierzyk na szyi.
4. Nożyczki, papier, igła i nici.




Nie myślcie sobie, że tak idealnie potrafię odrysować kołnierzyk:)
Użyłam do tego celu filiżanki, resztę zrobiłam "na oko".



W ferworze pracy zapomniałam zrobić fotkę jak doszywam guziki,
ale myślę, że żadna z Was nie powinna mieć z tym problemu:)

Moje guziki naszyłam dosyć gęsto, aby materiał nie prześwitywał.
Aaa! Jeszcze jedno, brzegi materiału opaliłam nad gazem, aby materiał się nie sypał.




A tutaj moje dwa poprzednie szaleństwa guzikowe:
Moja kolekcja się powiększa:)
Guziory górą!!


A Wy lubicie taką biżuterię, czy wolicie sklepowe gotowce?


sobota, 16 lutego 2013

OJCZYSTE PERYPETIE


Będzie długo, nudno i problemowo,
taka opowiastka imigrantki, która na stare śmiecie powróciła:)
Post wyłącznie dla zainteresowanych i wytrwałych:)


W związku z naszym powrotem do Polski byliśmy przygotowani na perypetie
urzędowo-biurowo-papierkowe oraz na całą masę wydatków (tłumaczenia aktu chrztu, zaświadczeń, książeczki zdrowia).
Zdaję sobie sprawę, że pewnych procedur nie da się przeskoczyć ani pominąć i formalność musi być. 

Zaczęliśmy od tłumaczeń.
Na pierwszy rzut poszedł akt chrztu Kacpra, był on niezbędny aby zrobić polską wersję. 
Co prawda akt chrztu zdążyłam już przetłumaczyć, będąc jeszcze w Anglii,
pomyślałam sobie będzie taniej, szybciej i już przygotuję conieco ale...
Akt chrztu dostaliśmy w jednym oryginale i w dwóch kopiach
więc przetłumaczyłam oryginał (bo jakże by inaczej).
W Polsce okazało się, że oryginał jest bardzo okrojony, nie zawiera nawet imion rodziców,
natomiast kopia jest bardziej treściwa, więc musiałam dokonać ponownego tłumaczenia.
Na drugi ogień poszła książeczka zdrowia Kacpra (całe szczeście, że tylko 3 strony ze szczepieniami wystarczyły).
Nawet nie chcę myśleć co by było jakbym musiała przetłumaczyć ją w całości, zawiera aż 42 strony:)

W tutejszym Urzędzie Gminy obyło się bez problemów a wyrobienie peselu dla Kacpra nie zajęło dużo czasu.
Dziękujemy.

Teraz słów kilka na temat szczepień.
Po dostarczeniu do miłej położnej przetłumaczonych szczepień okazało się, że mamy "polskie" braki.
Według polskich norm Kacper nie miał szczepionki przeciwko gruźlicy i żółtaczce (całe szczęście są refundowane),
którą powinien dostać już w 3 miesiącu życia natomiast w Anglii zostały rozpoczęte szczepionki przeciw pneumokokom
gdzie w Pl niezbędna jest ich kontynuacja ( nierefundowane - koszt szczepienia około 600 zł).
Jest jeszcze jedna szczepionka, której nazwy nie pamiętam również musi być podana teraz, zaraz, najlepiej już.
Koszt ogółem - ponad 1000zł.

Ok, umówiliśmy się na szczepienie, przy czym żadne z nas nie posiada jeszcze ubezpieczenia w Polsce.
Ponieważ ja jestem jeszcze w trakcie urlopu macierzyńskiego, który lada chwila sie kończy
a mąż pracuje dla angielskiej firmy i również nie jest ubezpieczony w Polsce.
Posiadamy jedynie karty ubezpieczenia europejskiego, które szczerze mówiąc są psu na budę.
Można ich jedynie użyć w nagłych przypadkach, odbywając jedynie krótką podroż.
Kontynuując, niedoświadczony personel medyczny = pani położna, wyznaczyła wizytę szczepienia.
Poszliśmy i...
ku naszemu zdziwieniu w pokoju szczepień zasiadły:  pani doktor plus dwie pielęgniarki, czułam, że coś się święci:)
Zostaliśmy zasypani lawiną pytań: gdzie jesteśmy ubezpieczeni?, kto od nas przyjął deklarację?
gdzie jest pesel dziecka (wtedy był w trakcie załatwiania), kto nas rejestrował??
Wywiązała się niezdrowa atmosfera, po czym pani doktor zaczęła podnosić głos na pielęgniarki,
rozpoczęła je pouczać i uświadamiać co i jak.. dobre!
I tym sposobem zostaliśmy oddelegowani do domu i kolejny ZONK!
Ale to jeszcze nie koniec.
Wychodząc z gabinetu pani doktor poprosiła mnie na krótką rozmowę
i dopiero wtedy spokojnie wytłumaczyła co jest nam potrzebne i niezbędne.
Powiedziała mi również o bardzo ważnej rzeczy.
Otóż istnieje "luka prawna",
która mówi , że babcia Kacperka czyli moja mama (która jest na emeryturze), może go ubezpieczyć.
Ha! w końcu jakaś pozytywna wiadomość.
Idąc tropem pani doktor "DOBRA RADA", babcia Kacperka musiała
oczywiście osobiście pofatygować się do najbliższego oddziału ZUS chcąc dodać go do ubezpieczenia.
Jak się można domyślać owego zaświadczenia o ubezpieczeniu nie dostała "od ręki",
trzeba czekać około tygodnia, aż zostanie przysłane na adres domowy. Nasze czekanie zajęło około 2-óch tygodni.
W międzyczasie dostaliśmy się na tak zwaną bezprawną wizytę do lekarza,
gdzie otrzymaliśmy skierowanie na prześwietlenie bioder Kacpra.
Kolejny stres. Przecież czekamy na ubezpieczenie dziecka, które ma lada moment przyjść,
a wizyta staje się być coraz bliżej. Udało się!! UFF!! Przyszło na czas:)

Jedziemy na USG:)
Najdziwniejszą, najśmieszniejszą i najbardziej absurdalną rzeczą jest to,
że wszyscy byliśmy umówieni na jedną godzinę.
Także teraz wyobraźcie sobie, mała poczekalnia z kilkoma krzesłami, mnóstwo rodziców z małymi dziećmi,
od kilkutygodniowych do kilkumiesięcznych. :D
Absurd w najczystszej postaci!!!
Mieliśmy o tyle to szczęście, że zjawiliśmy się dużo za wcześnie i w kolejce byliśmy jako pierwsi:)
Gdzieś tam kogoś w tłumie usłyszałam, że idzie szybko i doktor przyjeżdża w miarę punktualnie.
Po 25 minutowym opóźnieniu wszedł Pan Doktor, był baaardzo zdenerwowany,
żeby nie napisać wkur.....ny. Sunął korytarzem niczym strzała wydzierając się na pielęgniarki!
Ktoś śmiał pozajmować wszystkie miejsca parkingowe!!
A on biedny musiał postawić auto na ulicy! SZOK!! Zdziwienia ludzkie nie znały granic!
Samo badanie przebiegło w ekspresowym tempie (przecież opóźnienie było prawda?).
Rozebrać dziecko do pieluszki, jedna strona bioder zeskanowana, druga strona zeskanowana..
Mało tego, nawet nie mogłam Kacpra spokojnie ubrać,
chcąc założyć spodenki prawie zostałam wyproszona z hasłem "bo inni czekają".
Nie miałam również tego szczęścia spojrzeć Szanownemu Panu Doktorowi w oczy bo siedział do mnie tyłem,
a kiedy zadałam jakies pytanie nawet nie raczył sie odwrócić.
CHAMSTWO, TO BARDZO DELIKATNIE NAPISANE.

Czy osoba na poziomie, wykształcona, po studiach powinna posiadać takie maniery?
Czy nam pacjentom nie należy sie za grosz szacunku i kultury?
Jak dla mnie WSTYD I ŻENADA!

Uwierzcie bądź nie, ale to zdarzyło się naprawde, nic w tej opowieści nie zostało przekolorowane.
Czyste fakty.


THE END.

P.S.1. a już niedługo moja droga do rejestracji w Powiatowym Urzędzie Pracy
trzymajcie kciuki, aby było mniej problematycznie:),
P.S.2. nadal czekam na podłączenie do internetu ( to już 2-gi miesiąc), obecnie działam na pożyczonym.


Takiego długiego posta w historii bloga to jeszcze nie było dlatego:

CHWAŁA TYM, KTÓRZY DOBRNĘLI DO KOŃCA!
DLA WAS NALEŻĄ SIĘ FANFARY!!




niedziela, 10 lutego 2013

Ostatnia rzecz przed snem.


Dobrnęłam do końca!
Do końca wyzwania fotograficznego u Uli.

Dzisiejszy temat to: "Ostatnia rzecz przed zaśnięciem"
Dla mnie jest to słodki buziaczek na dobranoc.
na dobrą noc mojego dziecka oczywiście:)

Moje wrażenia i odczucia:
 Pierwsze 3 dni były dla mnie "pestką", później pojwiły się schody, 
pomysły na tematy okazywały się coraz trudniejsze i bardziej problematyczne.
 A może to tylko zmęczenie materiału?

Podsumowując, PODOBAŁO MI SIĘ:)
Czekam z niecierpliwością na kolejne wyzwania.





sobota, 9 lutego 2013

paski, paseczki, pasunie:)


Kolejny dzień wyzwania na blogu Sen mai.
Tym razem tematem są: PASKI

Pasiasta część garderoby totalnie mną zawładnęła.
Paski znajdują się przede wszystkim na moich bluzkach, swetrach i sukienkach 
a moja kolekcja zdaje się nie mieć końca.
Ilekroć wchodzę do sklepu i widzę pasiakowy wzór nie mogę przejść obojętnie, 
a o powstrzymaniu się to już w ogóle nie ma mowy. 
I tym sposobem kolejna rzecz ląduje w mojej szafie:)

A Wy macie ulubioną część garderoby?
 Lubicie kwiatki, ciapki czy może paski tak jak ja?





piątek, 8 lutego 2013

rodzaje miłości - dzień piąty


Nadszedł dzień piąty foto-wyzwania u Uli
Piątkowy temat to: MIŁOŚĆ

Są różne rodzaje miłości:

Miłość do rodziców, 
miłość do bliskich, 
miłość do dziecka, 
miłość do zakupów, 
miłość do butów i torebek, 
miłość do psa, kota,
itp...
Można wymieniać nieskończenie długo. 

Ja jednak, ilekroć myślę o miłości zawsze przed moimi oczami ukazują sie oni:




czwartek, 7 lutego 2013

Luty


Foto wyzwanie -dzień czwarty
Temat:  "Luty jest..."

3 dni zdjęciowe minęły i nie miałam większych problemów z interpretacją tematu,
ale przy lutym dopadła mnie niemoc.
Jeszcze wczoraj miałam super pomysł na zdjęcia lutego, ale okazał się klapą:(
Także dzisiaj tak nijako...

Jaki jest luty? Mmm...
Jak dla mnie "Luty jest krótki".
A ponieważ ma jedynie 28 dni coraz bardziej zbliża nas do wiosny.

A do zdjęć posłużył nam babciowy kalendarz.





środa, 6 lutego 2013

pomarańczowy.


Dzisiejszy temat wyzwania u Uli to: Pomarańczowy.

Co prawda okres halloweenowy już za nami ale,
jedyną rzeczą jaka mi w tej chwili przychodzi na myśl to jest
Pomarańczowa Dynia, którą moja mama dostała w prezencie.
Dynia jaka jest, każdy widzi, ale ta jest zupełnie inna, jak dla mnie wyjątkowa.
Otóż koleżanka mojej mamy troszkę się natrudziła przy tym prezencie.
Dyńka podczas dojrzewania zostawała specjalnie nacinana tworząc pewien napis:).
A dokładnie imię mojej mamy.

Pomysł na prezent niesamowicie oryginalny.
Ja się z taką dynią spotkałam po raz pierwszy i wywarła na mnie ogromne wrażenie.
A Wy widzieliście kiedyś coś podobnego?


Sabinka:)




wtorek, 5 lutego 2013

W ten sposób bawię się.


Dzień drugi wyzwania fotograficznego u Uli.
Dzisiejszym tematem jest "Zabawa".

Zgadzam się, że gra "sudoku" z zabawą dla wielu z Was nie ma nic wspólnego, ale dla mnie to czysta frajda.
A zabawą tą zaraziła mnie moja mama, która wiele lat temu rozwiązywała ją w cotygodniowych "Wiadomościach".
Co prawda moja gra jest bardziej nowoczesną wersją. Jest wyposażona w planszę, pionki
oraz książeczkę, która posiada 3 poziomy trudności: łatwy, średni i trudny.
 Ale uwierzcie to zupełnie to samo.

Szkoda, że w ostatnim okresie mój czas się mocno ograniczył na tego typu "zabawy".
Jednak bywają takie dni, przychodzi ochota i wystarczy, że rozłożę książeczkę,
w rękę wezmę długopis i wypełniam puste kwadraciki cyferkami:)






A Wy lubicie Sudoku?

poniedziałek, 4 lutego 2013

To dla mnie nowość.


Pierwszy dzień fotograficznego wyzwania u Uli uważam za rozpoczęty!

A tematem fotograficznym jest "Coś nowego".

Można zrobić zdjęcie nowym butom, nowej sukience a nawet nowemu BMW, i pierwotnie nawet rozważałam nad tym
chcąc sfotografować nasz nowy regał na książki, który nabyliśmy całkiem niedawno,
ale... to byłoby zbyt proste.
 Mój mąż i jego genialny pomysł przebił wszystko!




Pewnie teraz zastanawiacie się o co chodzi?
Na początku było ga-ga, ba-ba, da-da potem doszło równie często i intensywnie powtarzane ta-ta, ta-ta.
I tatowania nie było końca:) A ja się pytam gdzie podziała się mama??
No i się doczekałam. Ulubionym powiedzeniem Kacpra od kilku dni jest ma-ma:)
Podejrzewam, że nie ma to większego sensu i zrozumienia dla niego, ani nie brzmi to spójnie jak MAMA,
 ale uwierzcie to dopiero początek.

To jest właśnie moja interpretacja tematu pt: "Coś Nowego". 


piątek, 1 lutego 2013

Piątek. Nie trzynastego.


Poza tym, że dzisiaj mieliśmy niezwykle niemiłą wizytę u lekarza
na badaniu Kacperkowych bioderek 
to wiało u nas nuuudą:)
Zresztą zdjęcie doskonale to obrazuje:)

O wizycie u lekarza i innych naszych zmaganiach z polskimi realiami opowiem w oddzielnym poście.

Udanego weekendu dla wszystkich!